Nie wiem po co ten tytuł

              

sobota, 6 kwietnia 2024

Ciekawy przypadek Ruggera Freddi

Kiedy Ruggero (czytaj: rudziero) starał się o pracę w branży obróbki danych zdarzyło się, że bardziej wnikliwy pracodawca zapytał o te siedem lat przerwy między licencjatem a magisterium z matematyki w CV. Ruggero zapytał, czy chcą prawdę, czy też wystarczą ogólniki. Chcieli prawdę, więc otwarcie wyznał, że w omawianym okresie był znaną w całym świecie gwiazdą porno dla gejów, a występował pod pseudonimem Carlo Masi. - Czy nadal chcecie mnie zatrudnić? - spytał. Chcieli, ale do nawiązania stosunku (he he) pracy nie doszło, bo okazało się, że Ruggero wybrał inną ofertę. Ruggero szukał pracy, bo został wywalony z poprzedniej posady, i to w atmosferze skandalu. A pracował jako wykładowca matematyki na najlepszym włoskim uniwersytecie, czyli w rzymskiej La Sapienzy. Skandal miał charakter podwójny, jego pierwszoplanowa odsłona wiązała się z oburzeniem, że były gwiazdor porno uczy młodzież analizy matematycznej. Jak opowiada Ruggero, wcześniej nie krył się z tym specjalnie, ale też nie obnosił. Kiedy jednak prasa wywęszyła tę sensację, Ruggero stał się sławny, a w wywiadach opowiadał, że jego przygoda z pornografią była okresem wyjątkowo pomyślnym, lubił być gwiazdą, a poza tym na planie filmu poznał swojego ukochanego, z którym od tego czasu dzieli życie, stół i łoże. Tego było za wiele dla La Sapienzy. Gdyby chociaż okazał skruchę i żal, to może by mu darowali, ale apologia pornografii nie ujdzie żadną miarą. Wywalili Ruggera ze skutkiem natychmiastowym, a wtedy okazało się - druga odsłona skandalu - że zatrudniali go bez umowy i nie chcieli zapłacić za godziny, które już przepracował. Skończyło się w sądzie, przed którym Ruggero wygrał. Która odsłona skandalu jest bardziej oburzająca? Dla mnie druga, bo seks i pornografia mnie nie oburzają. Najbujniejsze chwasty hipokryzji wyrastają na pożywce pornografii. Wszyscy potępiamy, mówimy, że ohyda, zwyrodnienie, ale miliardy ludzi sięgają po nią regularnie, a najczęściej tam, gdzie najgłośniej deklaruje się tak zwane wartości [x]. Gdyby się upowszechniło myślenie podobne do mojego, nikt by nie robił problemu z zarabianiem w branży porno. Paradoks polega na tym, że porno działa trochę dlatego, że łamie tabu. Czy można sobie wyobrazić świat, w którym pani bliska emerytury w rodzaju Barbary Nowak kupuje rano w sklepie świeże bułki, masełko, serek i nowy numer świerszczyka? (Zamiast smarować jakieś półerotyczne epistoły.) Jeśli udział w produkcjach porno nie byłby łamaniem tego tabu, to czy nadal byłby popyt na porno? Obecne tendencje społeczne zdają się zmierzać w stronę zdjęcia piętna z pornografii (jako jednej z możliwych ścieżek samorealizacji) przy jednoczesnej tabuizacji w życiu codziennym wszelkich zachowań mogących uchodzić za seksualne, na które nie wyrażono zgody. Dziś każdy dotyk szefa lub księdza jest interpretowany seksualnie, choć może być jak najbardziej niewinny. Niebezpiecznie jest też zapatrzeć się na miłą koleżankę z pracy lub kolegę, bujnie rozrośniętego niczym Ruggero. Część z niniejszego wypotu pochodzi z jutubowej rozmowy Ruggera z niejakim „męskim” Jasonem, który przeprowadził już wiele rozmów z innymi wykonawcami z branży porno. W ramach dygresji zanotujmy tutaj, że trudno uznać Jasona za utalentowanego wywiadowcę, ale determinacji nie można mu odmówić, skoro ma na koncie już ponad stu rozmówców. Napisałem wcześniej o „wykonawcach z branży porno”, zamiast po prostu o aktorach. Jak to ujął Ruggero, pierwsza dekada XXI wieku to była złota epoka pornografii (której sam był częścią). W tych czasach kręcono głównie filmy z często nawet nie tak pretekstową fabułą, nierzadko ze swoistym wyrafinowaniem, w czym przodowali Kristen Bjorn lub Colt (pamiętam to piękne trio Schuberta z Canvas lub motywy operowe z Bjorna). Jeśli ktoś wystąpił w tych produkcjach, mógłby być nazwany aktorem. Trudno natomiast mi uznać za aktora typowego twórcę z OnlyFans, nawet gdyby osiągnął sukces taki, jak Sean Austin. Nie zamieszczam fotek Ruggera, bo każdy sobie może je wyguglać w pięć sekund, jeśli wpisze „Carlo Masi” w stosownym polu. Dla leniwych zamieszczam link z przeglądarki,.

piątek, 5 kwietnia 2024

Turandot w Arena di Verona

Piszę o Turandot, bo lubię tę operę Pucciniego, w przeciwieństwie do Cyganerii, do której jeszcze nie dojrzałem i nie rozumiem, dlaczego jest taka popularna i polecana ludziom, którzy zaczęli interesować się operą. Tytułowy spektakl można było obejrzeć w multipleksach, a inną wersję - na przykład w Operze Krakowskiej. W Weronie rzecz wystawił Zeffirelli (śp.) z budżetem, którego na pewno pozazdrościliby w Krakowie. Na pamiątkę zamieszczam tu parę klipów, w pierwszym widzimy przystojnych katów, którzy szykują się do uśmiercenia księcia Persji, bo ów nie rozwiązał zagadek Turandot. Lud Pekinu ekscytuje się zbliżającą się egzekucją.

Potem następuje chóralny śpiew w oczekiwaniu na egzekucję, która ma odbyć się po wschodzie Księżyca. I oto Księżyc wschodzi, a lud Pekinu na widok księcia Persji woła do księżniczki Turandot, aby okazała mu łaskę (efekt Rashōmon często obserwowany w badaniach opinii publicznej). W spektaklu krakowskim książę musiał siedzieć gdzieś na widowni, bo w tę stronę spoglądał lud.

W kolejnym fragmencie widzimy urzędników cesarza, Pinga, Ponga i Panga, którzy wcześniej śpiewali rzewnie o tym, że woleliby przebywać w swoich prowincjonalnych włościach, zamiast szykować się do kolejnej egzekucji (bo właśnie kolejny śmiałek chce zdobyć rękę Turandot). W spektaklu Zeffirellego jest to moment niezwykły, kiedy ukazuje się nam w całej okazałości cesarski pałac z monarchą na tronie. Ze spektaklu krakowskiego nie mogłem sobie przypomnieć tego cesarza - i słusznie, bo prawie go nie było, gdyż pojawił się w postaci jakiejś rozmytej tele-transmisji, zgodnej z ogólną koncepcją SF tego przedstawienia.

Na koniec już nie fragment, a gif, na którym możemy podziwiać kata znęcającego się nad biedną Liu, która przypłaci życiem swoją wierność wobec księcia i jego ojca. Czy za to okrucieństwo książę porzuci zamysł poślubienia księżniczki Turandot? Nie będę spojlerował.

niedziela, 31 marca 2024

Nostalgia - spektakl operowy na YT

Napisałem „spektakl operowy”, bo to nie jest żadna konkretna opera, ale spektakl, w którym wykorzystano wiele arii Verdiego z pierwszych parunastu jego dzieł. Tytułowa nostalgia odnosi się do roku 1968, czyli rewolucji seksualnej, której najjaskrawszymi konsekwencjami było powstanie przemysłu porno i swoboda zawierania wielu związków małżeńskich, osobliwie zabawna wśród prawiczków, których przedstawiciele wchodząc w drugie lub trzecie małżeństwo nie przestają głosić przekonań o wadze i ochronie rodziny. I - trzeba im przyznać - są konsekwentni, bo skoro rodzina jest tak ważna, to czemu poprzestać na jednej? Verdi zdumiałby się oglądając „Nostalgię”, ale my, widzowie polscy, wytrenowani przez Klatę, Kleczewską i Strzępkę, możemy raczej odetchnąć z ulgą. Widzimy, że treść arii przeważnie średnio pasuje do głównej narracji z wymyślonymi postaciami Laury i Claudia, ale reklamacji nie zgłaszamy. Zgłosimy za to pomysł na spektakl, w którym pieśniami z Rossiniego objaśnimy trudności w prywatyzacji przemysłu cukrowniczego na wschodzie Polski po roku 1989. Miły akcent polski związany jest z osobą reżysera, Krystiana Lady, który zrealizował projekt w brukselskiej operze De Munt. Przez jakiś czas można to obejrzeć tutaj.

środa, 3 stycznia 2024

Goście z galaktyki Arkana czyli Gosti iz galaksije

Ale bym się zdziwił, gdyby ktoś mi powiedział, że ogląda ten film nie dla beki, ale dlatego, że mu polecono (chyba że polecono, by oglądać dla beki). Pierwszy raz zobaczyłem ten film będąc dzieckiem, całkiem dosłownie, a nie jak Filibert dzieckiem jedynie podszyty. To było dawno temu, kiedy szczerze bawili mnie ludzie, którzy wpadli na absurdalny pomysł, by spotkać się ze przybyszami z kosmosu bez przyodziewku. Była to niejako wizja prorocza, bo rzeczywiście dużo czasu spędzam w Chorwacji na gołych plażach, choć nie po to, by nawiązać kontakt z alienami. Inna scena, którą dzisiaj oglądam bez specjalnych emocji, to przyjęcie weselne z udziałem nieproszonego monstrum, które dokonało potężnej demolki materiału ludzkiego i nie tylko. Dzieckiem będąc ubawiłem się setnie, a dzisiaj tylko jestem w stanie przyglądać się tej niezdarnej animacji i dziwić się, że odważyli się to pokazać. Gdyby ta niezdarność ograniczała się do tej animacji - byłoby może i nieźle. Rzecz w tym, że owi przybysze są materializacją pomysłu pisarza Roberta, co od razu dyskwalifikuje koncept jako poważną fantastykę. Z drugiej strony przecież widać, że nie o poważną fantastykę tu chodziło. A o co chodziło, tak naprawdę nie wiem, bo jako komedia film też nie bardzo dowiózł. Moja specyficzna podnieta w czasie oglądania brała się z konfrontacji mnie dzisiejszego ze mną sprzed lat. Jako podsumowanie nie przychodzi mi na myśl nic trafniejszego niż 1 Kor 13,11.

piątek, 22 grudnia 2023

niedziela, 3 grudnia 2023

Duchy w Wenecji czyli A Haunting in Venice

Niejaka redaktor Marcinik raczyła kiedyś zauważyć, że Szekspir jest już passé, tylko ci reżyserzy teatralni przeoczyli ten fakt. Zgadzam się co do ducha, ale nie litery, bo dla mnie passé są Agatha i Arthur Conan, choć rozumiem ewentualną fascynację nimi w wieku szkolnym, a poza tym zrobiłbym wyjątek dla Sherlocka w wersji Ritchiego, bo wycisnął dowcip z ramoty. Branaghowi raczej nie chodziło o wyciskanie dowcipu z Agathy, a raczej o jakieś mroczne klimaty, w których biedny racjonalista Poirot musi zmagać się z mistycznymi zagadkami. W zasadzie Poirotowi się udaje, ale jakieś wątpliwości pozostają. Zarys historii jest taki, że do emerytowanego Poirota przyjeżdża stara znajoma pisarka, która namawia go na zdemaskowanie słynnej medium (ratunku, jaki od tego jest feminatyw?), która urządza seans w jednym z weneckich domów, a konkretnie u zubożałej diwy operowej (której głosu nie usłyszymy niestety). Dom ma ponurą historię, bo niegdyś służył za sierociniec, w którym onegdaj doszło do zajść dramatycznych. Będą trzy trupy nie licząc tych z przeszłości. Rzecz oczywiście się wyjaśni, ale żeby nie było tak prosto, rozwiązanie będziemy otrzymywać wieloetapowo, przy czym oczywiście (ziew) nie ci będą winni, którzy są najbardziej podejrzani. Mamy jedność akcji i miejsca, więc rzecz wygląda bardzo teatralnie. Nie wiem, jak było w książce, ale w filmie niemal wcale nie ma opisu tych błyskotliwych dedukcji, z których słynął choćby powieściowy Holmes. Poirot z tego filmu polega na intuicji - no i super, ale to nie robi na mnie wrażenia. W związku z tym życzymy Poirotowi udanej emerytury oraz tego, żeby nikt już go nie nękał rozwiązywaniem zagadek kryminalnych.

czwartek, 30 listopada 2023

Niewierni w Paryżu czyli Coup de Chance

Woody Allen umiał kiedyś sprawić, że turlałem się ze śmiechu (bardziej z powodu tego, co pisał, niż filmował), więc mam do niego sentyment. Wszelako po wielu ostatnich jego produkcjach przestałem liczyć na jego świetny sarkazm, bo to najwyraźniej się już w nim wypaliło. Filmy Woody'ego bez dowcipu są najczęściej manieryczne w zakresie gry aktorskiej - dziwnie często aktorzy próbują naśladować ten niezgrabny styl samego Allena z charakterystycznym wysławianiem się na granicy jąkania. A tu niespodzianka, bo w najnowszym filmie z francuskimi aktorami tego nie zauważyłem. To oczywiście należy policzyć na plus. Fabuła nie wygląda na zbyt oryginalną, rzecz toczy się w Paryżu, oto żona bogatego faceta spotyka miłość z dawnych lat i po niewielu interakcjach dochodzi do zdrady. Strasznie mnie znudził ten motyw z pierwszej części filmu. Potem robi się ciekawiej, bo mąż podejmuje kroki zaradcze, ale tu należy zawiesić relację. Nie wyjawię już, komu przytrafił się ów „łut szczęścia” z tytułu oryginalnego. Ów łut idzie w parze z czyimś „łutem pecha”, o czym też dokładniej nie napiszę. Chwila namysłu nad tym, o czym jeszcze nie napiszę... Na przykład o tym, że to jest bardzo dobry film, bo nie jest. A jaki jest? Dobry, ale nie bardzo dobry. Przyjemnie było obejrzeć coś po francusku, czyli w języku, który chciałbym rozumieć lepiej, niż mi się to obecnie udaje. Lekkim wyzwaniem jest dla mnie pytanie o szerszy przekaż płynący z twórczości Allena, w szczególności z tego filmu. Przychodzą mi na myśl tylko jakieś banały o nieprzewidywalności człowieczego losu (Anna German wynurza się z keczupu w futrze z golców piaskowych...).
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger